W jednym z kultowych filmów Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana” pada kultowe zdanie „mój mąż jest z zawodu dyrektorem”. Bo przecież „dyrektor” to zawód jak każdy inny, zwłaszcza jeżeli wykonuje się ten zawód regularnie od kilkunastu lat. Nie ma szkoły „dyrektorów”, więc kwalifikacje zdobywa się przez wieloletnie doświadczenie.
Podobnie jest z zawodem „posła”. Dlatego powinno się to prawnie usankcjonować. Pierwszy krok w tej sprawie uczynił pan poseł Marek Suski, który na oficjalnej stronie Sejmu poinformował, że jest z zawodu „posłem”. I nie ma się czego wstydzić, jeżeli żyje się właśnie z „posłowania” i to całkiem nieźle. Niestety nasi posłowie mają bardzo różne wykształcenie, co niestety słychać gołym uchem. Zawodowy „poseł” powinien mieć ukończony jakiś poselski kierunek studiów, zaliczyć jakiś kurs, dostać odpowiedni certyfikat i mieć zagwarantowaną możliwość awansu, jeżeli zostanie wybrany na kolejną kadencję. Jakaś motywacja w końcu musi być. Można w związku z tym wprowadzić stopnie poselskie. Np. poseł drugiej kadencji otrzymuje tytuł „starszy poseł”, trzeciej kadencji „starszy poseł sejmowy”, czwartej „kultowy poseł” itd.
Zawodowy parlamentarzysta jest bowiem w większości przypadków reprezentantem nie tylko wyborców, ale przede wszystkim partii, która taki dobrze płatny zawód mu oferuje. Oczywiście w zamian za lojalność, która w wielu przypadkach nie jest później egzekwowana. Partie powiem można zmienić, a zawód i pensja pozostaje. Czasami jednak tylko do końca kadencji. Potem niestety trzeba zmienić zawód.